12 marca 2011

Przedwojenna

Typ lokalu: Bistro
Miejsce: Sukiennice 1/2
Strona: brak [sic!] - w internecie istnieje bardziej peron 9 i 3/4 niż Przedwojenna.
Otwarte: Całą dobę
Ocena:

Przedwojenna to zatłoczone bistro z uszkodzonymi krzesłami i kiwającymi się stolikami. Wnętrze jest niewielkie, stolików nie więcej niż 10, kilka miejsc przy barze. Stali bywalcy są chyba ludźmi z agorafobią. Gdyby nie wszechogarniający hałas, to mógłbym tam wysiedzieć więcej niż niecałą godzinę. Szczególnie, gdy chce się z kimś przy okazji porozmawiać - to chyba największy minus - klimat sprzyja rozmowom, gwar niestety nie. Akustyka była taka dziwna, że często słyszałem lepiej rozmowy przy sąsiednich stolikach niż przy naszym. To pewnie dlatego, że nie rozmawialiśmy zbyt dużo.
Wygląd wnętrza jest spójny i wpasowuje się w koncepcję miejsca. Wszystkie elementy wystroju starają się wyglądać na bardzo stare - może zbyt stare, bo stoliki i krzesła są bardzo rozchwiane. Nad oknami zielone lambrekiny (niestety nie we wzory kwiecisto-laurkowe), pod sufitem mosiężne żyrandole; na ścianach tapety, szklane kinkiety w starym stylu i trochę plakatów - jeszcze tylko na którejś z nich puścić czarnobiały film z Eugeniuszem Bodo i będzie morowo. Oczywiście za pomocą przedwojennego projektora.

Didżej serwuje mieszankę starych i mniej starych hitów. Trochę niespójne. I raczej nie przedwojenne. Ale ogólnie całkiem przyjemne. Mieliśmy okazję uszłyszeć oryginalną polską wersję Baiao Bongo, z 1956 roku. Jednak dźwięki z głośnika w połączeniu z odgłosami rozmów stają się po jakimś czasie mocno irytujące.
Przejdźmy jednak do najważniejszego, czyli tego czy dobrze można tam zjeść i wypić. Menu jest skromne, typowo przekąskowe - ale dla mnie niewielka liczba potraw to plus. Szybko się wybiera i jest większa gwarancja, że wszystko jest świeże. I wcale nie trzeba drukować menu na papierze, żeby ludzie próbowali je podrzeć, lub przeznaczyć do innych celów. Wszystko jest wymalowane na ścianie. Ale robi się problem, gdy chcemy coś z menu wyrzucić - trzeb kuć tynk. Niekoniecznie, flaki z menu wykreślono czymś dziwnym (farba, korektor?) i dla efektu czynność kilka razy powtórzono. W efekcie wygląda to jak uznane dzieło sztuki współczesnej.
Sprawa z cenami jest prosta - podobnie jak w warszawskich Przekąskach Zakąskach. Pijemy za 4zł (piwo, wino, wódka, ciepłe i zimne napoje), jemy za 8zł. Zauważyliśmy też na tablicy barszczyk za 4 złote - więc zupy w cenie napojów. Może dlatego, że barszczyk to napój?
Potrawy to chyba największy plus lokalu. Tatar wymagał lekkiego doprawienia, ale ogólnie był bardzo dobry i ładnie podany. Talerzyki, białe, klasyczne - jak ktoś lubi bawić się jedzeniem, to jest problem, bo są zbyt małe :( Jedynym zgrzytem było małe plastikowe opakowanie masła. Napoje były w tym co dostawcy rzucili. Więc za sposób podania nie można pochwalić, nie można zganić.
A ja nie lubię salcesonu. [A ja wolę moją mamę]. Gdyby zaczęli podawać go w zestawach Happy Meal, chyba nawet przestałbym w końcu je kupować. Zamówiłem Przysmak Dyzmy, licząc na coś fajnego, a dostałem kiszone ogórki i salceson. Jednak oba grube plastry “przysmaku” zjadłem ze smakiem [i trzęsącymi się uszami]. Sam byłem zaskoczony. Ogórki niestety chyba z Biedry. Porcja całkiem spora, jak na jedzenie rodem z czasów Wielkiego Kryzysu.
Obsłużeni zostaliśmy miło i bez ociągania. Na przekąski nie trzeba długo czekać. Wniosek: szybko kroją salceson i znajdują plastikowe opakowania z masłem. Służbowe stroje - czyli białe koszule - dobrze prezentują się za barem. Kręcił się tam też starszy pan w innym stroju i psuł ogólne wrażenie - pewnie właściciel, który nie wie gdzie jego miejsce [do garów!]. Nikt nie pofatyguje się jednak z naszym zamówieniem do stolika. Zamawiamy i odbieramy przy barze. Praktyczne, bo w lokalu nie ma już miejsca na kelnera niosącego szkło i gorące rzeczy [nie, nie chodzi nam o żelazka]. Jak ktoś chce być lepiej obsłużony, niech idzie na tanie Tajki.
Mając na uwadze to wszystko, pewnie ciężko domyślić się, jakaż to zacna i szacowna klientela odwiedza Przedwojenną. Ale my byliśmy, widzieliśmy i zaraz o tym wszystkim napiszemy. Przekrój społeczny dość znaczny. Są i studenci skuszeni tanim piwem i ludzie w wieku ich rodziców szukający czegoś w starym stylu (z czasów gdy cukier był tańszy, sąsiedzi ze sobą rozmawiali i kamienie były twardsze). Tym, co ich wszystkich łączyło, było to, że ciężko im było nie sprawiać wrażenia głośnego tłumu. I równie ciężko było im być populacją o mniej zwartym rozmieszczeniu.
Całkiem nam się tam podobało. Może Przedwojenna nie zostanie naszym ulubionym miejscem, ale czasem po imprezie miło będzie zajść tam coś przekąsić. Na pewno nie powinien to być główny punkt programu w wycieczce po lokalach. Nie polecamy, nie odradzamy.

3 komentarze:

Sulcus pisze...

Dobrze, że nie biją się o Złotą Patelnię, bo w menu byłby tylko zestaw obowiązkowy: dwie kawy i dwie wuzetki.

Anonimowy pisze...

przecież tam nie ma tapet ślepoty?!

nictakie pisze...

są tapety, w tylnej części lokalu. [nie wiemy co prawda czy to "tapety ślepoty", ale skoro ich nie widziałeś/aś, to wszystko na to wskazuje]

Prześlij komentarz

Nic Takie Nieprawda 2010