18 marca 2011

Fotofashion

Typ wydarzenia: Wystawa fotografii
Miejsce: Renoma
Czas trwania: 8-31 marca 2011
Strona: renoma-wroclaw.pl
Ocena:

Jest chyba najciekawszym centrum handlowym jakie znam - jedynie poznański Stary Browar robi mi lepiej. Jeżeli są w nim jakieś galerianki, to pewnie są nazywane jakoś lepiej, może BARDZO ŚWIADOMYMI konsumentkami. Właściwie zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia przejeżdzając kiedyś przy niej wieczorem - nie wiem czy to zasługa świetnej iluminacji czy niezwykłej architektury jej starej części [wieku nie wypomnimy]. Od początku stara się zgrabnie połączyć komercję ze sztuką [mini reprodukcje obrazów Pollocka w każdym Happy Mealu? Jaka szkoda, że nie ma tam McDonald’s] - mural Radziszewskiego, fresk Flicińskiego [brakuje tylko Waleni Konia] i masa świetnego designu tworzą charakterystyczny klimat tego miejsca (słowa sklep czy centrum handlowe kompletnie do niej nie pasują). Bo sklepy, przynajmniej dla mnie, to najmniej ważny element. Tam się po prostu chce być. Choćby w toalecie! Widać, niektórym wystarcza samo oddychanie burżujskim powietrzem. Zero łączności z proletariatem... Tak - mówię o Renomie.
No i po tym pochwalnym hymnie
[i postanowieniu o przerobieniu go na trzynastozgłoskowiec] wrócę chyba do tematu. Renoma często organizuje mniej lub bardziej udane eventy. Tym razem zorganizowali aTAK Mody [wszyscy wrocławianie żyją w strachu].

Jedną ze składowych jest wystawa Fotofashion. 66 fotografii (zrobionych przez ponad 30 artystów) rozpiętych na wielkiej sieci - robi wrażenie. Jest i szczucie cycem i skromność czarno-białych fotografii i modelka z dużą rybą i inne fajności.

Wystawa fajnie podsumowuje to co działo się w ostatnich latach w polskiej fotografii mody [chociaż brak zdjęć uczestniczek TapMadl trochę martwi] - a że była do tej pory prezentowana tylko raz i tylko przez jeden dzień, warto się wybrać. Tym razem widocznie uznali, że skoro tyle czasu tworzyli taką szałową sieć ze zdjęciami, to głupio zdejmować ją po jednym dniu.

Ja polecam, a A się nie zna, więc pewnie nie poleci. Można pójść jak się komuś mocno nudzi, albo przy okazji pielgrzymki do toalety.

12 marca 2011

Przedwojenna

Typ lokalu: Bistro
Miejsce: Sukiennice 1/2
Strona: brak [sic!] - w internecie istnieje bardziej peron 9 i 3/4 niż Przedwojenna.
Otwarte: Całą dobę
Ocena:

Przedwojenna to zatłoczone bistro z uszkodzonymi krzesłami i kiwającymi się stolikami. Wnętrze jest niewielkie, stolików nie więcej niż 10, kilka miejsc przy barze. Stali bywalcy są chyba ludźmi z agorafobią. Gdyby nie wszechogarniający hałas, to mógłbym tam wysiedzieć więcej niż niecałą godzinę. Szczególnie, gdy chce się z kimś przy okazji porozmawiać - to chyba największy minus - klimat sprzyja rozmowom, gwar niestety nie. Akustyka była taka dziwna, że często słyszałem lepiej rozmowy przy sąsiednich stolikach niż przy naszym. To pewnie dlatego, że nie rozmawialiśmy zbyt dużo.
Wygląd wnętrza jest spójny i wpasowuje się w koncepcję miejsca. Wszystkie elementy wystroju starają się wyglądać na bardzo stare - może zbyt stare, bo stoliki i krzesła są bardzo rozchwiane. Nad oknami zielone lambrekiny (niestety nie we wzory kwiecisto-laurkowe), pod sufitem mosiężne żyrandole; na ścianach tapety, szklane kinkiety w starym stylu i trochę plakatów - jeszcze tylko na którejś z nich puścić czarnobiały film z Eugeniuszem Bodo i będzie morowo. Oczywiście za pomocą przedwojennego projektora.

Didżej serwuje mieszankę starych i mniej starych hitów. Trochę niespójne. I raczej nie przedwojenne. Ale ogólnie całkiem przyjemne. Mieliśmy okazję uszłyszeć oryginalną polską wersję Baiao Bongo, z 1956 roku. Jednak dźwięki z głośnika w połączeniu z odgłosami rozmów stają się po jakimś czasie mocno irytujące.
Przejdźmy jednak do najważniejszego, czyli tego czy dobrze można tam zjeść i wypić. Menu jest skromne, typowo przekąskowe - ale dla mnie niewielka liczba potraw to plus. Szybko się wybiera i jest większa gwarancja, że wszystko jest świeże. I wcale nie trzeba drukować menu na papierze, żeby ludzie próbowali je podrzeć, lub przeznaczyć do innych celów. Wszystko jest wymalowane na ścianie. Ale robi się problem, gdy chcemy coś z menu wyrzucić - trzeb kuć tynk. Niekoniecznie, flaki z menu wykreślono czymś dziwnym (farba, korektor?) i dla efektu czynność kilka razy powtórzono. W efekcie wygląda to jak uznane dzieło sztuki współczesnej.
Sprawa z cenami jest prosta - podobnie jak w warszawskich Przekąskach Zakąskach. Pijemy za 4zł (piwo, wino, wódka, ciepłe i zimne napoje), jemy za 8zł. Zauważyliśmy też na tablicy barszczyk za 4 złote - więc zupy w cenie napojów. Może dlatego, że barszczyk to napój?
Potrawy to chyba największy plus lokalu. Tatar wymagał lekkiego doprawienia, ale ogólnie był bardzo dobry i ładnie podany. Talerzyki, białe, klasyczne - jak ktoś lubi bawić się jedzeniem, to jest problem, bo są zbyt małe :( Jedynym zgrzytem było małe plastikowe opakowanie masła. Napoje były w tym co dostawcy rzucili. Więc za sposób podania nie można pochwalić, nie można zganić.
A ja nie lubię salcesonu. [A ja wolę moją mamę]. Gdyby zaczęli podawać go w zestawach Happy Meal, chyba nawet przestałbym w końcu je kupować. Zamówiłem Przysmak Dyzmy, licząc na coś fajnego, a dostałem kiszone ogórki i salceson. Jednak oba grube plastry “przysmaku” zjadłem ze smakiem [i trzęsącymi się uszami]. Sam byłem zaskoczony. Ogórki niestety chyba z Biedry. Porcja całkiem spora, jak na jedzenie rodem z czasów Wielkiego Kryzysu.
Obsłużeni zostaliśmy miło i bez ociągania. Na przekąski nie trzeba długo czekać. Wniosek: szybko kroją salceson i znajdują plastikowe opakowania z masłem. Służbowe stroje - czyli białe koszule - dobrze prezentują się za barem. Kręcił się tam też starszy pan w innym stroju i psuł ogólne wrażenie - pewnie właściciel, który nie wie gdzie jego miejsce [do garów!]. Nikt nie pofatyguje się jednak z naszym zamówieniem do stolika. Zamawiamy i odbieramy przy barze. Praktyczne, bo w lokalu nie ma już miejsca na kelnera niosącego szkło i gorące rzeczy [nie, nie chodzi nam o żelazka]. Jak ktoś chce być lepiej obsłużony, niech idzie na tanie Tajki.
Mając na uwadze to wszystko, pewnie ciężko domyślić się, jakaż to zacna i szacowna klientela odwiedza Przedwojenną. Ale my byliśmy, widzieliśmy i zaraz o tym wszystkim napiszemy. Przekrój społeczny dość znaczny. Są i studenci skuszeni tanim piwem i ludzie w wieku ich rodziców szukający czegoś w starym stylu (z czasów gdy cukier był tańszy, sąsiedzi ze sobą rozmawiali i kamienie były twardsze). Tym, co ich wszystkich łączyło, było to, że ciężko im było nie sprawiać wrażenia głośnego tłumu. I równie ciężko było im być populacją o mniej zwartym rozmieszczeniu.
Całkiem nam się tam podobało. Może Przedwojenna nie zostanie naszym ulubionym miejscem, ale czasem po imprezie miło będzie zajść tam coś przekąsić. Na pewno nie powinien to być główny punkt programu w wycieczce po lokalach. Nie polecamy, nie odradzamy.

10 marca 2011

One Shot #2


Tak - kolejka jak z czasów PRLu.
Tak - wszyscy stoją po pączki za 1,60.
Tak - to tłusty czwartek.
No pewnie, że sprzed tygodnia. Suchar straszny.
Nie, nie robiłem tego zdjęcia żelazkiem.

Jeszcze jakieś pytania?

6 marca 2011

Kronika grozy, czyli za grube tramwaje

Wszystko działo się jak w amerykańskim filmie. Pewnego dnia nieświadomy niczego tramwaj próbował wjechać po remoncie torowiska na pętlę na Grabiszyńskiej. Coś jednak poszło nie tak! I to nie raz. Zapraszamy na wstrząsającą kronikę tych wydarzeń.

28.01 Głupia sprawa. Tramwaj przy wjeździe na pętlę ma problem. Nie może zmieścić się między słupkami. Motorniczy próbował uratować sytuację i po prostu zdjął boczne lusterko. Ktoś inny jednak próbował trochę mniej i zadecydował, żeby żenujący spektakl powtórzyć jeszcze dwa razy. Pewnie po to, żeby dziennikarze zdążyli nakręcić filmy.
Nie wiadomo, czyja to wina, nie wiadomo kto będzie płacił i naprawiał. Mądre głowy związane z projektem trzymają nas w napięciu przez cały weekend.

31.01 Mądre Głowy się namyśliły i zadecydowały, że nikt nie zawinił i wszystko jest w porządku. Nikt nie popełnił błędu, a remont spowodował zapanowanie pokoju na świecie. Całą winę zrzucono na tramwaj, bo był za gruby i niewymiarowy. Zapowiedziano przeprowadzenie kolejnego wjazdu z chudszym tramwajem. Później można pójść o krok dalej i spróbować przejechać się po torowisku rowerem z przykręconym bocznym lusterkiem. Któryś test w końcu się powiedzie.

1.02 Już z samego rana wszystkie Mądre Głowy zebrały się na kolejny pokaz. Gdy tramwaj wjeżdżał na pętlę, kilkunastoosobowa komisja w napięciu czekała, czy się zmieści. Żeby tych emocji było mało, pomiary wykazały, że każdy słup stoi w innej odległości od torowiska. I co? Chudszy tramwaj też nie wjechał na pętlę. Może jutro zdecydują się puścić krótszy i to pomoże, kto wie. Oczywiście dziennikarze wszystko znowu nakręcili i umieścili w internecie. Poziom wstydu i żenady niebezpiecznie rośnie.

2.02 Wykonawcy, projektanci i reszta Mądrych Głów jest gotowa twierdzić, że słupy postawiły się same. Skoro nikt się nie przyznaje do ich ustawienia... Jednak słupy ani nie przemieszczą się za darmo, ani nie zapłacą nikomu, żeby zrobił to za nie. W takim razie to geodeci zadecydują, kto zapłaci za dowcip wrednych słupów. ZDiUM zaczyna zrzucać winę na projektantów, że wszystko źle policzyli. Firma broni się, że liczyła dwa razy i za każdym razem dobrze.

3.02 Po raz kolejny emocje sięgają zenitu. Zakończyły się pomiary geodezyjne. ZDiUM zadecydowało, że w przyszłym tygodniu dostanie olśnienia, kto jest winny. Olśnienie ma być jeszcze poprzedzone mądrymi analizami. A wszyscy wiemy, jak wyglądają takie analizy w publicznych spółkach.

4.02 Są wyniki analizy geologów. Głoszą, że cztery słupy są za blisko torów i tramwaje się nie mieszczą. Ameryka odkryta, za dwa lata geolodzy uraczą nas wieścią, że ziemia jednak nie jest płaska i wsparta na czterech słoniach.

8.02 Telenoweli ciąg dalszy. ZDiUM zapowiedziało, że słupy będą usuwane, ale nie są, bo podwykonawca nie wie, ile dostanie za to pieniędzy i woli poczekać, zamiast po wszystkim dostać darmowe bony na bilety MPK albo pączki, które zostały po tłustym czwartku. W dodatku, żeby cztery(lub trzy, są rozbieżności) słupy mogły zostać przesunięte, trzeba jeszcze wskazać winnego. Ustalenia, kto to jest, wciąż trwają. A słupy-dowcipnisie dalej stoją.

9.02 Eureka! Okazało się, że to projekt był do niczego. Takiego zwrotu akcji nikt by się nie spodziewał(który to już raz w przypadku tej sprawy...) Wyjaśnienie całej zagadki na nowo rozpędziło wszechświat. Można również zacząć poprawki. Ma to potrwać około trzy tygodnie. Już szykujemy popcorn i confetti.

22.02 Tego dnia słońce mocniej zaświeciło nad całym Wrocławiem. Remont remontu zakończony, wstrętne słupy przesunięte tam gdzie ich miejsce. Wielkie otwarcie piątego marca. Niusy głoszą, że cała zabawa kosztowała 40 tys. złotych.

5.03 Cichaczem i o pogańskiej porze pierwszy tramwaj wjechał i zmieścił się na pętli. Nie wiemy, kto był tym szczęśliwcem. Pewnie dlatego, że nastąpiła dziwna, jak na to miasto sytuacja. Pętla została otwarta cichaczem, bez udziału prezydenta miasta(!), bez confetti i sesji zdjęciowych. O występie jakiejś gwiazdy nie wspominając. Jesteśmy trochę zawiedzeni, że musieliśmy się obyć bez przekąsek i chociaż symbolicznej lampki szampana.

4 marca 2011

Mleczna Budka

Typ usługi: Mlekomat
Miejsce: Skrzyżowanie Jemiołowej i Grochowej
Strona: mlecznabudka.pl
Otwarte: Całą dobę

Kolejny mało wegański wpis. Ale jeżeli ktoś w naszej okolicy stawia chatkę, która połyka monety i daje w zamian mleko, to trzeba to opisać. Nie to, żebyśmy byli mlekociągami [lub członkami Sekty Czcicieli Mleka], ale mleko lubimy i - skuszeni obietnicą bycia wielkimi - chętnie chłepczemy.
Na mlekomacie widnieje informacja “czynne 24h”, więc każdy amator mleka może udać się tam za potrzebą [szczególnie w czasie nocnej delirki] nawet o trzeciej w nocy. Rzeczywistość jednak okazała się brutalna niczym wizja ogólnoświatowej epidemii choroby wściekłych krów.
Pojawialiśmy się tam w pierwszych dniach trzykrotnie i budka ani nie chciała naszego pieniążka, ani nie dawała się wydoić - wracaliśmy więc z pustą [i smutną] butelką i równie smutnymi minkami. Ogromne rzesze ludzi również miały ten problem. Utyskiwanie rozwścieczonego tłumu było słychać aż dwie przecznice dalej. Ja tam wyczuwałem też ekscytację i strach przed tym, że to jednak zacznie działać [strach przed nieznanym: działającą maszyną].

Przy naszej pierwszej wizycie w budce mieszkał pewien pan, który przepraszał i uspokajał, że chwilowa awaria i że za dwie godziny wszystko będzie działać. Nie działało jednak tego dnia w ogóle, więc musieliśmy obejść się smakiem i od tej pory nie myślimy już tak ciepło o budce. Nic nigdy już nie będzie między nami takie samo.
No ale w końcu dane nam było napatoczyć się w chwili gdy mlekomat był sprawny - musieliśmy jednak ogarnąć jak wydobyć z niego mleko! Panel administratora dojarki wydawał się być trochę skomplikowany, ale instrukcja była user-friendly, więc szybko dało się wymyślić, co zrobić, żeby leciało - mam jednak wrażenie, że nie wszystkim szło to tak łatwo...

Naszą uwagę zwrócił też pojemnik na papierowe ręczniki, który miał też silną funkcję propagandową:

Skuszeni propagandą, włożyliśmy 2zł i 1zł, umieściliśmy wcześniej zakupioną w automacie litrową butelkę i naszym oczom ukazał się taki oto widok:

Po zakończonej sukcesem misji wydobycia mleka zaczęliśmy rozkoszować się smakiem. Mleko jest tłuste, co dla mnie jest sporym plusem, ma lepszy smak od pasteryzowanego. Nie smakuje jednak tak dobrze, jak te prosto od mazurskiej krowy. Bo tutaj pewnie karmią krowy kukurydzą. No ale ogólnie chyba polecamy, co? Ehe.

Nic Takie Nieprawda 2010