Typ lokalu: Restauracja
Miejsce: Legnicka 32
Strona: profil na FB
Otwarte: Od 11 do 23
Ocena:
Aby odpocząć od lokali, do których zaprowadza się zazwyczaj turystów oraz tych, w których podaje się salceson z musztardą, poszukaliśmy tym razem czegoś innego. Właściwie to nie szukaliśmy, samo się napatoczyło. Szliśmy zrecenzować inne miejsce, było zamknięte, a my nie chcieliśmy zmarnować czasu (jak powszechnie wiadomo, brzydzimy się marnowaniem czasu). Trafiliśmy do miejsca straszącego komuną jak Łubu Dubu i Setka razem wzięte. Ja to bardziej odebrałem jako relikt lat dziewiędziesiątych... Ale żaden z nas nie pamięta PRLu, więc ciężko ustalić kto ma rację. Właściwie to bardziej KRL-D niż PRL, jeśli już.
Wejście do Ha Noi (Hanoi? HaNoi? - sami nie wiemy, bo nawet szef nie wie - właściwie to szefowie-wietnamczycy Quang Huy Pham i Cuong Ho Chi, tych wersji używa się na przemian) to portal do innego świata. Świata, który istniał jakieś 30 lat temu. Szefostwo różnych knajp wydaje tysiące, żeby przenieść gości w przeszłość. Tę przytulną azjatycką knajpkę jednak i tak ciężko przebić. Pod każdym względem. Siedzenie w środku to już trochę turystyka ekstremalna.
Zagracenie, często występujące w długo istniejących restauracjach - tutaj nie ma miejsca. Sądzę, że od czasów otwarcia, niewiele się zmieniło i możemy podziwiać właściwie oryginalny projekt. Plus dla właścicieli za konsekwencję. Szkoda tylko, że lokal jest równie konsekwentnie niesprzątany. DAWNO W TAKIM SYFIE NIE SIEDZIAŁEM! Syf jest czasem elementem wystroju, ten cały kurz i plamy na wykładzinie mają swój urok! A że mało kto da radę wysiedzieć. Taka teraz ta młodzież wrażliwa na kurz... Parapety dorobiły się własnego ekosystemu, czajniczek jest tak brudny, że trudno ocenić czy herbata już się zaparzyła, a osoby uczulone na kurz i roztocza niechybnie zeszłyby na wstrząs anafilaktyczny szybciej niż jestem w stanie wymówić Hanoi. A co do wystroju, trudno go opisać. Są lampiony, są akwaria, fantazyjny bar. Są niepasujące krzesła, wykładzina i biurowy sufit, wertikale. Osobliwe to wszystko.
Jeśli kogoś razi takie połączenia i akwaria woli oglądać w zoo, to nie polecamy wizyty w Ha Noi. Ja jednak przez tę godzinę siedziałem [i to nie tylko dlatego, że kelnerka nie ogarniała naszego dyskretnego przywoływania - jak prawdziwe damy, przywołujemy tylko chrząknięciem] i myślałem, jak cudownie byłoby tam pracować jako kelner. To prawie jak praca w skansenie, tylko ma się dostęp do jedzenia i nie ma tylu turystów i można dotykać eksponatów, a nawet podawać je gościom wypełnione jedzeniem.
Podziwiam, chyba nigdy nie widziałem tak spójnego wystroju. Pozdrawiam wszystkie ryby z akwariów. Pozdrawiam boazerię i wertikale. Pozdrawiam też klejące się bambusowe maty. Wszyscy pięknie odtwarzacie historię. Żeby było mało oldskulu, to z głośników leci muzyka... Nie jest to może odkrywcza wypowiedź, w większości lokali leci, ale w mało którym robi takie wrażenie. Hity z przełomu wieków, które nie są tak stare, żeby wyszlachetnieć i nie tak nowe, byśmy myśleli, że słuchamy radia - pomieszane są z azjatyckim popem i muzyką ludową. Dla mnie to trochę jak powrót do czasów gimnazjum - tylko co do cholery moje gimnazjum robi w Wietnamie? Czyli to było bardzo dawno. Bardzo bardzo. Mi się raczej kojarzy z dzieciństwem. Ogólnie - muzyka, która kiedyś uchodziła za nieszkodliwą. Z naciskiem na kiedyś.
O Ha Noi słyszałem już różne rzeczy, ale każdy mówił, że jedzenie jest przyzwoite. No i było przyzwoite. A nawet trochę więcej niż przyzwoite, jeżeli umieścimy je w kategorii “azjatycka kuchnia na polskie języki”. W kategorii “kuchnia polska dla skośnookich” niestety gnije na dole rankingu. Wybór w menu jest spory, chociaż dania są właściwie do siebie dość mocno podobne. Z mięs, oprócz świnek i krówek znajdziemy też ośmiorniczki, pędy bambusa i trawę cytrynową [moje ulubione mięso]. Zestawy obiadowe, które najpewniej są podstawą cateringu, kosztują 15 złotych i smakują przede wszystkim jak polskie wyobrażenie o azjatyckiej kuchni. Dania te może nie zostaną uwiecznione w kulinarnej alei gwiazd - ale to mniej więcej to, czego oczekujemy idąc do azjatyckiej knajpy. Powinien to być zarzut, ale do jakości składników nie można się przyczepić. Przynajmniej moje danie podano mi na talerzu, a nie na krowie.
Chyba większość tego typu lokali prenumeruje magazyn “Żeliwna krowa - czyli jak zaskoczyć klienta podając wieprzowinę” - więc nie zrobiło to na mnie wrażenia. Zresztą, wieprzowina na krowie. To chyba jakieś wegetariańskie poczucie humoru.
Tradycyjnie będzie podsumowanie, tym razem nietradycyjne:
Zazielenione glonami akwarium
Na krowie żeliwnej
Wieprz w warzywach podany
W dziwnej knajpce
Kucharze tworzą 김치
Zamów na wynos
18 sierpnia 2011
Subskrybuj:
Posty (Atom)