Typ lokalu: Restauracja
Miejsce: Rynek Ratusz 1
Strona: piwnicaswidnicka.com
Otwarte: 12-...
Ocena:
Ludzie, którzy śpią na pieniądzach oraz ważni i mniej ważni goście we Wrocławiu przychodzą zazwyczaj do Piwnicy Świdnickiej. Właściciele chwalą się, że to najstarsza restauracja w Europie. Trochę to szemrane, bo księga Guinnessa jako najstarszą restaurację na świecie podaje madrycką Sobrino de Botín działającą od roku 1725; obecna Piwnica działa od 2002. "Najstarszość" dotyczy więc raczej samego budynku, używanego od XIII wieku. Byli w niej m.in Fryderyk Chopin, Juliusz Słowacki czy Johann Wolfgang von Goethe. Wszyscy zmarli, ale chyba nie ma to żadnego związku z Piwnicą Świdnicką. Najprawdopodobniej. Wszyscy zmarli na choroby płuc, podejrzane - może w Piwnicy latały po salach prątki gruźlicy? Poza tym kierownictwo głosi, że Kto nie był w Piwnicy Świdnickiej, ten nie był we Wrocławiu. No to dopiero niedawno odwiedziliśmy Wrocław. Jak tam było?
Restauracja umiejscowiona jest chyba w najbardziej uczęszczanym miejscu miasta, zaraz przy Misiu Mineciarzu. Lub jak kto woli w Ratuszu. Wydawałoby się, że już wspaniała lokalizacja, obok tego sympatycznego zwierzęcia, będzie kluczem do sukcesu. Jednakże nie chcieliśmy oceniać tak płytko, więc trzeba było zejść do podziemi.
Największym plusem lokalu jest wystrój. Poprzednie pokolenia ciężko pracowały, żeby miał chociaż jeden plus. W lokalu jest okazały hol i 9 sal - każda ma inną nazwę, klimat i wystrój. Czyli to trochę inna sprawa niż 9 sal w multipleksie. Wszystkie sale mają kolebkowe sklepienia co nadaje im średniowiecznego klimatu. Raj dla historyków sztuki. Ale klimat tworzą też meble, freski, zasłony, ciekawe oświetlenie, obrazy - wnętrza są na tyle bogate i ciekawe, że można spędzić sporo czasu na wyłapywaniu szczegółów. Pod ciężarem tego wszystkiego upada trochę definicja miejsca, gdzie można w spokoju coś zjeść i wypić. Przecież w muzeum się nie je. Poza tym tak dziwnie bez ochronnych kapci na nogach... To jeden z minusów - co chwila pojawia się jakaś mała grupka zwiedzających, więc po chwili czujemy się jak eksponat. No właśnie. Biedne eksponaty, już wiemy co czują. Ok. 2010 - znudzeni żacy czekają na posiłek Wunderbaaar, soo naturgetreu!
Menu - z tego co się zorientowaliśmy, są różne w różnych salach. W jednej coś zjemy, w drugiej wypijemy kawę (ale już deserów w karcie z kawami nie znajdziemy; musimy liczyć na dobrą pamięć kelnera). Dania w większości inspirowane kuchnią włoską i staropolską. Ceny stosunkowo wysokie, ale zdziwilibyśmy się gdyby było inaczej. Swoją drogą plakat z wordartowym napisem TANIO JAK NIGDZIE INDZIEJ!!! na tych freskach wyglądałby ciekawie. Trochę taka sztuka współczesna. My wybraliśmy się tylko na kawę/herbatę i deser, więc nasze portfele nie ucierpiały zbyt mocno. Jeżeli chodzi o smak - znacznie poniżej oczekiwań. Owocowa herbata obrzydliwa - ekspresowa, bez smaku owoców. [Chociaż za to trzeba raczej winić pana Liptona. Nie wiem kiedy restauratorzy nauczą się podawać coś innego. Ja rozumiem darmowe kubki, darmowe wczasy dla dzieci, darmowe loty w kosmos, ale jednak - trochę przyzwoitości...]. Niestety nie udało mi się zamówić do niej miodu, lub konfitury (mimo, że obie te rzeczy znajdują się w karcie i szczerze wątpię, żeby w kuchni tak dużego lokalu nie znajdował się miód - pewnie był na najwyższej półce, taa, albo miś wszystko wyjadł). Deser smaczny, ale niestety potraktowany "śmietaną" z puszki - ja rozumiem, że łatwiej i szybciej, ale tej klasy lokal nie powinien chodzić na skróty. Ja wziąłem latte, która była dobra na tyle, że już dzień później nie pamiętałem co ja właściwie wziąłem. Z jednej strony dobrze, ze mój brzuch nie pamiętał zbyt boleśnie. Ale w kategorii przeżyć duchowych nie była to dobra kawa. Zdecydowanie.
W Piwnicy Świdnickiej poczuliśmy się jak niepopularne amerykańskie nastolatki, które siadają przy stolikach dla brzydkich dziewczyn i nikt w szkole ich nie zauważa. Obsługa zauważyła nas po dobrych 20 minutach. Możliwe, że wybraliśmy niezbyt uczęszczaną [przez kelnerów, bo nie przez turystów] salę, ale to nie powód, żeby żaden z dwóch kelnerów, których minęliśmy w holu do nas nie podszedł. Może byliśmy na górnej półce. Chłopaki z górnej półki. Zdecydowanie tak wolimy o tym myśleć. A jak już nas ktoś zauważył, od razu chciał żebyśmy coś zamówili, ale niestety my z tych którzy studiują dokładnie menu, o ile oczywiście ktoś nam je poda. Ogólnie obsługa zachowywała się jakby im nikt nie płacił. Zdecydowany minus.
Podsumowując: nie jesteśmy zadowoleni. Fakt, że ocenialiśmy lokal dość ostro, ale sama nazwa "Piwnica Świdnicka" zobowiązuje. O tak, zobowiązuje. Oczekiwaliśmy, że będzie jak w piwnicy - i było. Koniec pochwał. Lokal niestety nie broni się ani smakiem, ani jakością obsługi. A dobry wystrój to za mało, żeby stworzyć dobry lokal. Z ciekawości zwiedziliśmy większość sal, jednak nie kulinarnie. I w stylu naszego premiera możemy stwierdzić “i tego sobie i Państwu życzymy”. Jak najmniej kontaktu z kuchnią Piwnicy Świdnickiej.
25 lipca 2011
Piwnica Świdnicka
o
25.7.11
Etykiety:
gdzie wypić,
gdzie zjeść,
lokal,
miejsca,
rynek,
trunki i napoje,
Wrocław
Subskrybuj:
Posty (Atom)